Drugi dzień upałów, także w górach, więc podlewanie ogrodu było nie do uniknięcia. Trochę zdążyłem przyciąć gałęzi w przekwitłych żylistkach. Pelargonie i mahonia w pełnej krasie, aż miło popatrzeć. Wszystko wokół przesycone jest zapachem kwitnących lip. Po zapadnięciu zmroku tajemniczo mrugają do tego świetliki. Ulubiły sobie szczególnie głogowniki i graby wokół domu.
Do południa była kawa u sąsiadki, pomagającej w potrzebie, służącej życzliwą poradą i doświadczeniem. Potem kilkanaście km w dół do Municipio - Urzędu Gminy, z dokumentami ślubnymi i parę sprawunków w dalszej miejscowości w dolinie. Zrobiło się nieznośnie parno. Zbierało się na burzę, przynajmniej na niebie, bo napotkani ludzie: nasz lekarz, policjant, urzędniczka i sprzedawca ziół byli pełni pogodnego nastawienia do świata, z czego i ja skorzystałem. Chmury burzowe jakoś się rozeszły i słońce operowało do końca dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz